Nowy Mercedes przedstawiany jest jako superauto o wyjątkowych technologiach. Producent rozwija przed potencjalnymi użytkownikami bardzo długą listę technologicznych udogodnień, które mają pomóc kierowcy. Podkreśla, że jest to pojazd, który sam komunikuje się z kierowcą. Podpowiada nam wiele innych technozalet. Przyznam, wsiadałem z tego powodu do nowej S-Klasy nieco speszony. Tymczasem rozsądnie korzystając z tej lawiny udogodnień i wybierając to, co będzie nam najbardziej potrzebne, możemy z nowego Mercedesa klasy S korzystać w bardzo komfortowy, niewymuszony sposób. W dodatku bardzo przyjemnie nawet w mieście. Zanim jednak przejdę do naszych subiektywnych wrażeń z jazdy – trochę liczb i faktów.
Nowy Mercedes klasy S, zwany popularnie techno – klasą ma 5,18 m długości, 2,1 m szerokości i rozstaw osi przekraczający 3,1 m. Jak pisze na swoich stronach sam producent: „Nowa Klasa S koncentruje się na tym, co najważniejsze: na wyjątkowych technologiach zapewniających komfort i bezpieczeństwo, na których można polegać. Niezależnie od tego, czy jesteś kierowcą, czy pasażerem z tyłu”. Już można nabrać respektu.
Inteligentny jest nie tylko nowy system sterowania samochodem, z dwoma wielkimi wyświetlaczami i bystrym systemem głosowym, ale także na przykład system inteligentnych świateł Digital Light, o rozdzielczości ponad 2,6 miliona pikseli. Nowe światła, oprócz autoadaptacyjnego dostosowywania się do warunków na drodze potrafią wyświetlać na asfalcie ostrzeżenia. Wróćmy do systemu sterowania. Wspomniany wcześniej asystent głosowy klasy S może się teraz na przykład porozumiewać oddzielnie z czworgiem podróżujących autem. W niektórych krajach dostępna jest nawet opcja zrobienia za jego pośrednictwem zakupów. Kosmos – prawda?
Samochody rosną, a w miastach robi się coraz ciaśniej. Z tego powodu Mercedes postanowił wrócić do rozwiązania, które stosował już w latach 30. XX wieku, choćby w terenowym Mercedesie 170VL, a który od lat pojawia się na pokładach chociażby Audi, czyli o skrętnych nie tylko przednich, ale także tylnych kołach. To pozwala zawrócić temu autu na przestrzeni 10,9 metra – o 1,9 metra ciaśniejszej niż model poprzedniej generacji. To lepszy wynik od A-klasy. I to nie tylko w teorii. Ale o tym za chwilę. Najpierw – silnik. Samochód, którym mieliśmy okazję jeździć, nosił dumne oznaczenie „S 500”. Nawet mniej zorientowanym fanom Mercedesa skojarzy się to z pewnością z mocarnym V8, który wysoki moment generuje już przy bardzo niskiej prędkości obrotowej silnika. Tu także świat się zmienia. Pod maską nowej klasy „S” drzemie trzylitrowe R6 z turbosprężarką oraz układem miękkiej hybrydy EQ Boost. Cały układ generuje łącznie 435 KM, a sam silnik elektryczny dokłada 250 Nm momentu obrotowego. To oznacza, że kierowca będzie miał do dyspozycji 521 Nm - czyli jak w V8. Przyspieszanie do 100 kilometrów na godzinę zajmuje S-klasie 4,9 sekundy, a prędkość maksymalna to standardowo 250 km na godz. Warto też wspomnieć, że zgodnie z tradycją, nowa klasa S oferowana jest w dwóch standardach – długim i krótkim. My jeździliśmy dłuższą odmianą, która wymaga dopłaty w wysokości 120 000 zł.
Tyle teorii. Faktem staje się, że mimo skracania treści, bo przecież nie rozpisujemy się szczegółowo o każdym systemie, choćby o poduszkach powietrznych dla pasażerów tylnego rzędu, robi się jej coraz więcej. W takim razie czy ciągle mamy tutaj do czynienia z samochodem w jego filozoficzno-humanistycznym pojęciu? Czy jest to nadal maszyna, narzędzie służące człowiekowi do przemieszczania się, czy już samodzielny byt, odbierający osobie zasiadającej za kierownicą wolę i decyzję, z szofera czyniąc biernego użytkownika środka komunikacji? Odpowiedź jest zaskakująca.
Znamy wiele mniej skomplikowanych pojazdów, które w bardziej wyczuwalny sposób ingerują w prywatną przestrzeń kierowcy. Kiedy już zamkną się za nami drzwi do nowej S-klasy. Ustawimy sobie fotel, kierownicę, sprzęt audio i wybierzemy interesujące nas masaże, przyjdzie czas na uruchomienia silnika. Od tego momentu wszystko dzieje się normalnie. Samochód właściwie reaguje na dodanie gazu. Nie odcina mocy na kałuży, systemy bezpieczeństwa, łącznie z radarem nie reagują przedwcześnie i nerwowo na pojawienie się domniemanego zagrożenia. Samoskrętna tylna oś sprawia, że mamy wrażenie prowadzenia auta klasy średniej. Zdecydowanie pomaga także na parkingach. To pierwsza klasa „S” z którą mieliśmy do czynienia, a „objechaliśmy” wszystkie modele od W 111- którą pokazano po raz pierwszy 65 lat temu, nadająca się do bezproblemowej eksploatacji w mieście. Słowo „bezproblemowa” nie oznacza manewrów na rozmawiających z nami systemach bezpieczeństwa, ale normalny wjazd – na przykład w lukę parkingową dzięki wspomnianej samoskrętnej tylnej osi.
I to jest właśnie clou tego samochodu. Jak przyzwyczaimy się do dosyć prostego sterowania za pomocą ekranów LED, okaże się, że nowa klasa S zachowuje się tak jak każdy inny, bardziej analogowy samochód. Jest też zdecydowanie bardziej poręczna i przyjazna w prowadzeniu od swojej poprzedniczki. I chyba o to chodziło.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze