Niezależnie od rocznika i faktu, że posiada cztery drzwi, był to dla mnie zawsze "samochód snów". Trzecia generacja Mercedesa CLS tylko to ugruntowała. Mimo że mniej nasycony elektroniką, robi na ulicy takie samo wrażenie jak najnowszy Mercedes klasy "S".
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza tylko dwa Mercedesy zmieniły oblicze segmentu premium. Pierwszym był Mercedes ML, który w 1997 roku wyznaczył trendy obowiązujące do dziś wśród dużych SUV-ów tego segmentu. Drugim – debiutujący w 2004 roku, Mercedes CLS. Sportowo stylizowany sedan, zwany czterodrzwiowym coupe, lub GT, otworzył producentom droższych samochodów osobowych nową niszę sprzedażową. Rychło drogą Mercedesa podążyło BMW, Audi a nawet Volkswagen. Mercedes nie dał zabrać sobie pozycji lidera, wypuszczając na rynek dwie kolejne, bardzo udane generacje CLS-a. Aktualna, trzecia, sprzedawana od listopada 2017 roku, świetnie podtrzymuje tę tradycję. Niedawno CLS przeszedł lekki lifting. Samochód otrzymał ostrzej narysowany przedni zderzak i inną fakturę osłony chłodnicy. Nowe są też wzory felg, lakiery i piękna kierownica. Z tymi kierownicami, to dzieje się nawiasem mówiąc, coś ciekawego. Po 50 latach projektanci zauważyli bowiem, że nie musi być tylko do bólu praktyczna. Dzięki temu mamy powrót do najlepszych lat 30. i 60. XX wieku, kiedy były one samodzielnymi dziełami sztuki.

Kierownica Mercedesa CLS
Kierownica Mercedesa CLS  Bartosz Gondek

Samochód wyposażono też standardowo w pakiet AMG, co w przypadku CLS-a wydaje się posunięciem sensownym i oczywistym. Samochód, który otrzymaliśmy do krótkiego zapoznania się od firmy BMG Goworowski, krył pod maską topowy silnik wysokoprężny, oznaczony jako 400d. To naprawdę mocarny diesel, osiągający moc 330KM i pozwalający rozpędzić się do 100 km/h w 5.2 sekundy do 100 km/h. Przy okazji zadowalając się średnim testowym zużyciem paliwa na poziomie 7,5 litra na 100 kilometrów. To jedna z tych jednostek napędowych, o których można powiedzieć, zanim znikną, że Mercedes z dieslem rozpędza się jak Ferrari. Taka frajda kosztuje jednak minimum 431 300 złotych. Gdyby komuś było za dużo, zawsze może kupić sobie CLS-a kryjącego pod maską na przykład silnik 220d. Wtedy pod maską pracować będą 194 KM. Nie będziemy mieli napędu na cztery koła, za to bazowa cena spadnie do nieco ponad 311 000 złotych.

Mercedes CLS 400d
Mercedes CLS 400d  Bartosz Gondek

Nadal dużo? Cóż – CLS nigdy nie był tanim samochodem. 4,99 metra długości i rozstaw osi, wynoszący 2,93 metra, oraz luksusowe wnętrze sprawiają że mamy tutaj do czynienia z samochodem zahaczającym o klasę „S". Najnowsza klasa „S" jest co prawda dłuższa o 18 centymetrów i można powiedzieć, biorąc pod uwagę zamontowane na jej pokładzie systemy – inteligentna, ale jej harmonijne nadwozie nie emanuje aż taką siłą, jak ma to miejsce w przypadku CLS-a. Za tym autem cały czas ogląda się ogromny procent kierowców i przechodniów. Jak na sportowe auto przystało, CLS świetnie się prowadzi. Mam nadzieję, że w kolejnej wersji pojawi się, tak jak w klasie „S" i „EQS", samoskrętna tylna oś. Poprawa manewrowości w mieście, to jedyna uwaga, jaką można mieć do tego samochodu. Poza tym czysta przyjemność, która dodatkowo przyciąga wzrok.

Samochód udostępniła firma BMG Goworowski

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem