A jakich interesów bezpieczeństwa czy ekonomicznych powinna bronić polska Marynarka Wojenna? Napisałeś w jednym ze swoich felietonów: "Oczywiście, jeśli zamorskich interesów broni się w układzie sojuszniczym, to nie wszyscy członkowie paktu muszą wystawiać wszystkie rodzaje wojsk. Można się umówić, że jedni dadzą flotę, drudzy lotnictwo, a inni piechotę. Być może z zasady ekonomii sił - jednej z podstawowych zasad sztuki wojennej (sztuka wojenna obowiązuje wojsko także w czasie pokoju!) - wynika, że Polska nie powinna utrzymywać ani wystawiać do sojuszy, ani tym bardziej rozwijać Marynarki Wojennej. Być może na bezpiecznym Bałtyku wystarczy straż graniczna i zmarynizowany pododdział saperów. Być może powinniśmy pogodzić się z faktem, że geopolitycznie jesteśmy "północnymi Czechami". Inni eksperci mówią, że powinniśmy konwojować gazowce z Kataru i twardo realizować sojusznicze zobowiązania w NATO.
- Właśnie, debata o ?Gawronie? nie ma tła w formie przekonania, do czego nam Marynarka. Każdy mówi na ten temat, co mu w duszy gra, bo politycy do dzisiaj nie określili, jakie Polska ma morskie interesy oprócz stada ryb w Bałtyku. Wolno i mnie pohasać. Zwróć uwagę - sojusz wojskowy to jest swego rodzaju umowa handlowa o wymianie usługi, jaką jest bezpieczeństwo. Zwykle są w tym biznesie kraje z przewagą eksportu nad importem i odwrotnie.
My jesteśmy w tej drugiej grupie, więcej bezpieczeństwa bierzemy, niż dajemy innym i w związku z tym pojawiają się pytania ? czy ten rodzaj kredytu jest niewyczerpany? Czy gdzieś płacimy ukryte procenty? Jak to wpływa na naszą pozycję międzynarodową; i tak dalej.
Sądzę więc, że powinniśmy jednak zmniejszyć ten deficyt (bo znieść się go raczej nie da), a to wymaga dysponowania także ruchomymi środkami walki i transportu. Oczywiście, nie jesteśmy "północnymi Czechami", a nasi sojusznicy na północy są w położeniu podobnym do wyspiarskiego. Trudno, żeby kraj leżący na ich zapleczu zupełnie nie miał środków do zbrojnej, szybkiej przeprawy przez morze. Bezpieczeństwo Estonii i Łotwy to jest prawdopodobnie nasz najważniejszy zamorski interes, więc potrzebujemy tego "Gawrona", choćby do tego, żeby z Estończykami i Łotyszami ćwiczył i składał tam często wizyty.
De facto proponujesz też inną formułę Marynarki Wojennej - albo nawet wręcz funkcjonowania w jej ramach różnych morskich służb cywilnych. W polskich realiach brzmi utopijnie.
- To brzmi utopijnie, bo Polska jest krajem reformatorsko ociężałym. W krajach zachodnioeuropejskich i skandynawskich reformy marynarek wojennych i administracji morskich poszły bardzo daleko.
Zwykle chodzi o różne formy łączenia potencjałów. W Polsce, przy naszej skali tych potencjałów i potrzeb, trzeba zastanowić się, czy potrzebujemy osobnej floty dla straży granicznej albo osobnej służby ratownictwa ekologicznego. W Danii, szaleńczo reformatorskiej, tym ostatnim zadaniem zajmują się teraz 16. i 17. dywizjon marynarki, a 15. dywizjon stanowią lodołamacze. Takie zmiany wymagają rzetelnych rachunków, a w braku wolności i przejrzystości nie można skontrolować tego, co korporacje urzędników podają nam do wierzenia. Właśnie tak, jak z tym "Gawronem" za miliard.
Wszystkie komentarze