Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
1 z 10
Ziewające prowincją klitki
- W małym, radośnie terkocącym samochodzie, przemierzamy tereny tego chaotycznie rozbudowanego miasta, które zdaje się być przerażone własnym rozkwitem. Wokół głównych arteryj Świętojańskiej i 10 Lutego sterczą - stworzone ambitnym, bezplanowym gestem - samotne gmachy z żelazo-betonu, obok potulnie przycupniętych, ziewających prowincją klitek - pisał o przedwojennej Gdyni w latach 30. Zbigniew Uniejowski.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
2 z 10
Baraki warte mniej niż używane radio
"Stara Warszawa", "Drewniana Warszawa", "Pekin", "Meksyk" czy "Budapeszt". W naprędce skleconych domkach, budkach i barakach tych dzielnic gnieździło się pod koniec lat 30. ok. 30 proc. mieszkańców Gdyni. Trzeba jasno powiedzieć, że mimo że ówczesne władze miejskie określały te miejsca jako siedliska zła i chorób, to w większości dzielnic mieszkali porządni ludzie, którzy zbudowali dzisiejszą Gdynię. W skleconych naprędce barakach, które były warte mniej niż używane radio, mieszkali nie tylko bezrobotni, ale także robotnicy portowi, drobni handlowcy, rzemieślnicy, marynarze czy początkujący urzędnicy. Z jednej strony dzielnice biedy były siedliskiem wielu chorób, matecznikiem patologii i wylęgarnią przestępców, z drugiej zaś przystankiem i możliwością startu dla tych, którym Gdynia dawała szanse na nowe życie.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
3 z 10
Zjawisko katastrofy socjalnej? To było naturalne
- Trzeba pamiętać, że mit Gdyni przyciągnął do tego miasta w latach 20. XX w. 120 tys. osób - mówi historyk, dr Marcin Szerle. - W tej sytuacji naturalnym jest zjawisko katastrofy socjalnej. Pierwsze dzielnice tymczasowych baraków pojawiały się blisko Śródmieścia i koło portu. Nazwy prowizorycznych dzielnic - Pekin czy Meksyk, miały być żartobliwym określeniem lub próbą nobilitacji tych obszarów.
Jedną z nich - położony w rejonie reprezentacyjnej dziś części miasta, czyli w okolicy ulic Śląskiej, Warszawskiej i Witomińskiej, "Budapeszt", opisał Melchior Wańkowicz w "Wiadomościach Literackich" w 1937 r. - Stok błotnisty jakiegoś wąwozu, na którym stoją klitki z dykty, z papy, z blachy falistej, ze skrzyń, w których okrętami przywożono samochody ze starych łodzi. Nad tym dymią blaszane rurki piecyków gazowych. Uliczka wąska, błotnista, nie objęta planami zabudowy, nie zabrukowana, nie oświetlona, nie skanalizowana, korzystająca za opłatą z pompy ulicznej wodociągowej. Teren pochyły, więc gdy deszcz pada, klitki dolne podmakają. Podłóg w nich nie ma.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
4 z 10
Poważne rozmowy z "Chińczykami"
Dzikie dzielnice były na tyle istotnym problemem społecznym, że z ich mieszkańcami magistrat prowadził bardzo poważne rozmowy. Tak było np. z "Chińczykami", zamieszkałymi w slumsach wokół Portowej, Świętego Piotra, Żeromskiego i Waszyngtona, czyli blisko portu i w samym centrum miasta. W latach 1930-1931 władze Gdyni postanowiły ich przenieść na Witomino. Aby uniknąć niepokojów społecznych, obiecano im w nowej lokalizacji uliczne toalety i śmietniki, jedną studnię i brukowaną ulicę do centrum miasta. Część emigrantów z centrum zamieszkała na Grabówku i Leszczynkach. Tam zaliczano ich do miejscowej arystokracji.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
5 z 10
"Drewniana Warszawa"
Kolejna sławna dzielnica mieściła się w dzisiejszym Małym Kacku. To "Drewniana Warszawa" - osiedle nad rzeką Kaczą, obok Magistrali Węglowej. W pierwszej połowie lat 30. opisywano ją jako hańbę kulturalnego społeczeństwa. Chaotycznie rozmieszczone domy budowano bez urządzeń sanitarnych i łazienek. Wielu spośród 1000 mieszkańców dzielnicy miało problemy z prawem. Najprościej było tu dołączyć do gangu "bunkrarzy", kradnących węgiel z pociągów mknących pobliską Magistralą Węglową. Było to jednak zajęcie wielce niebezpieczne, przy którym niejeden stracił życie.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
6 z 10
A "Pekin" przetrwał...
Dziś po większości dzielnic pozostały jedynie rozrzucone gdzieniegdzie, zazwyczaj rozbudowane po wojnie domki. Jedynym większym skupiskiem slumsów, które przetrwały do dziś, jest położony na Leszczynkach "Pekin". Nadal sporą część sześciohektarowego terenu zajmują przedwojenne rudery. Można tutaj trafić także na autentyczne rynsztoki. Ale także tutaj to coraz bardziej historia.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
7 z 10
Sklecone baraki nie tylko w Gdyni
Naprędce sklecone baraki czy ziemianki to nie tylko specjalność budującej się Gdyni. Można je było zobaczyć, zwłaszcza podczas Wielkiego Kryzysu, w każdej części naszego kraju. Mimo że Polska była krajem przede wszystkim rolniczym, kryzys obszedł się z nami surowo i długotrwale. Najpierw kryzys zagroził przemysłowi włókienniczemu. W 1929 r. zaczęła kurczyć się rezerwa kruszcowa, spadały kursy akcji. Coraz niższe ceny żywności spowodowały głód i zadłużanie majątków na wsi oraz brak popytu na towary przemysłowe.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
8 z 10
Życie na utrzymaniu opieki społecznej
Ogólnoświatowe odsłony kryzysu sprawiły, że z kraju uciekał zagraniczny kapitał, co dało efekt w postaci ogromnego spadku produkcji. Kryzys dał się najbardziej we znaki drobnym chłopom, robotnikom rolnym oraz miejskim, a także rzemieślnikom i drobnym kupcom. Były takie miejsca, jak Zawiercie, gdzie trzy czwarte z 32 tys. mieszkańców było na utrzymaniu opieki społecznej.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
9 z 10
Prostytutki pracowały za 50 gr
Brak środków do życia powodował nasilanie się zjawiska prostytucji. Tylko w Warszawie co wieczór ulice okupowała armia 20 tys. pań lekkich obyczajów. Warszawskie prostytutki miały średnio trzy klasy szkoły podstawowej. Najtańsze pracowały za 50 gr. A to wystarczało na niecały bochenek chleba lub dwa litry mleka.
Zbiory Muzeum Miasta Gdyni, Narodowe Archiwum Cyfrowe
10 z 10
6,5 tys. bezdomnych dzieci
W tym samym czasie w Warszawie było 6,5 tys. bezdomnych dzieci, a na ulicach porzucano ponad pół tysiąca maluchów. Anonimowe porzucanie dzieci było karane. Kodeks karny wprowadzony w 1932 r. przewidywał za taki czyn do pięciu lat więzienia.
Wszystkie komentarze