Zagłębiając się w historię ogrodzeń i bramek cmentarnych, łatwo zapomnieć o istocie cmentarza jako miejsca pochówków, w przypadku grobów chrześcijańskich, zawsze związanego z jakimś kościołem lub kaplicą.
Teren, na którym stoi kościół św. Katarzyny, był kiedyś cmentarzem. Ze zrozumiałych względów cmentarz przykościelny był ogrodzony murem, dojście zapewniały bramy.
Modernizując polską kolej zapomnieliśmy, że nie wystarczy kupić nowe składy i puścić je po wyremontowanych torach. Pasażerowie muszą jeszcze do pociągów dotrzeć.
Fasada gdańskiej kamieniczki przypomina ludzką twarz: dach to czapka lub fantazyjny kapelusz na głowie, a okna to oczy, którymi spogląda na świat. Wyłupienie człowiekowi oczu to bestialstwo, a jak nazwać wydarcie okien zabytkowym kamieniczkom?
Pisząc o bramach cmentarnych przy kościele Mariackim, przedstawiłem tylko jedną z tych, które były w murze, okalającym niegdyś jego teren. Wspomniałem też o drugiej, pokazanej na widoku z lotu ptaka z około 1600 r. wśród zabudowy od strony ulicy Piwnej.
Jak wszędzie, tak i w Gdańsku stare kościoły były otoczone cmentarzami. Ogradzające je mury miały bramy, o jednej z nich będzie tutaj mowa.
Zabytkowy Gdańsk wyróżnia się wielką liczbą bram. Są wśród nich budowle imponujące rozmiarami, takie jak Brama Zielona, przypominająca raczej pałac (którym z resztą była) i dzieła skromne, będące furtami, po prostu przejściami w murach obronnych.
Jan Jerzy Haffner, francuski lekarz, założyciel kąpieliska w Sopocie - wiedza o tych jego osiągnięciach jest dość powszechna. Mniej wiadomo o tym, co robił w Gdańsku, w którym mieszkał od chwili przybycia wraz z armią napoleońską w 1807 r.
Kościół w Trutnowach to żuławska perełka. Istniał już w jakiejś formie w 1334 r. Kilkakrotnie niszczony i odbudowywany, w 1702 r. otrzymał wieżę, którą w 1945 r. rozebrano. Odbudowana w 2018 r. jest z daleka widocznym symbolem troski o historyczne piękno. Z jej szczytu spogląda na okolicę rzadki w naszych stronach kościelny kurek (kogut). W wieży wisiały niegdyś dzwony.
Pisząc o Dworach Smolnym i Popielnym na południowym końcu Wyspy Spichrzów (na terenie, na którym w 1852 r. powstał pierwszy gdański dworzec kolejowy), przypomniałem, że zostały tam przeniesione po spaleniu się poprzednich na drugim (północnym) końcu Wyspy.
Bywają błędy tak uporczywe, że zaczynamy się w nich doszukiwać jakiegoś czynnika nadprzyrodzonego. Jednym z nich jest powtarzające się co pewien czas w Gdańsku używanie nazwy "Dolne Miasto"
Zacznę od wielkich braw dla wspaniałych mieszkańców ulicy Krętej. Należą się im za znakomicie przygotowane i zrealizowane obchody stulecia ich ulicy, w sobotę 15 czerwca 2024 r.
Pojawienie się Warzywodu w dziejach Ostrowa, którym ostatnio się zajmowałem, zainspirowało mnie, by na chwilę odejść od "poważnej" historii Gdańska i jego zabytków, i przyjrzeć się bliżej połączeniom słownym tego typu.
Kanał Kaszubski stanowi wschodnią granicę wyspy Ostrów, której teren występował co najmniej od 1343 r. pod skandynawską nazwą Holm.
Powrót gdańskich skarbów, które uniknęły zagłady, jest zawsze wielką radością. Jak ostatnio pisałem, wróciły dwa dzwony z kościoła Bożego Ciała i jeden z Wocław.
Każdy z nas zna tę gdańską dewizę, ale czy potrafimy ją prawidłowo wypowiedzieć? Nec temere nec timide - nie wydaje się trudne, ale jest tu pewien haczyk: akcent.
Dwadzieścia lat temu weszliśmy do Unii Europejskiej. Wróciliśmy do wspólnoty, w której byliśmy od początku. Zadecydował o tym Mieszko I, wybierając obrządek łaciński.
Kurz po politycznym trzęsieniu ziemi w Gdyni powoli opada. Gdynianie dosadnie opowiedzieli się za zmianą i od pierwszego dnia po wyborach mają prawo oczekiwać nowej jakości, która da miastu świeży impuls. Najgorsze co w tej chwili mogłoby się wydarzyć, to skupienie się na partykularnych interesach i polityczne przepychanki.
Ostatnie ćwierćwiecze to niebywała rewolucja technologiczna, chyba największa w dziejach świata. Zmiany są nieuniknione i trzeba próbować za nimi nadążać, dlatego i ja zdecydowałem się na życiową zmianę.
Pracuję w "Gazecie Wyborczej" już 25 lat i opisywałem wszystkie wybory jakie w tym czasie w Polsce mieliśmy. I zawsze zauważałem ten sam mechanizm.
Robili przez lata wszystko, żeby ten mecz wygrać - majstrowali w prawie wyborczym, zrobili z TVP tubę propagandową, ustanowili swoich sędziów, gra była toczona na nierównym boisku, a tu klops. I teraz stoją zszokowani.
Karierę Daniela Obajtka determinowały dwa promieniujące na siebie uczucia - z jednej strony oczarowanie, wręcz uwielbienie prezesa Kaczyńskiego dla pana Daniela, a z drugiej bezgraniczna lojalność, wręcz służalczość byłego wójta Pcimia, wyprzedzająca nawet myśli szefa.
Takiej koalicji nie proponowałbym gościom na kolację w obawie, że mogą zareagować alergicznie i dziwię się działaczom Lewicy, Razem, Zielonych i Polski 2050, że potrafią coś takiego przełknąć.
Nie ukrywam, że z radością przyjmuję odejście ze stanowisk różnych pisowskich dewastatorów i mam nadzieję, że już nikt nie przebije ich w bezczelności, niekompetencji i upolitycznieniu urzędów. Na odchodne mogę tylko zaśpiewać im przeróbkę słynnej "Filandii" Świetlików.
Kontrast między Jurkiem Owsiakiem, który jest symbolem tego, co w Polakach najlepsze, a Wąsikiem i Kamińskim, którzy są symbolami tego, co najgorsze, jest porażający i naprawdę ciężko zrozumieć, jak można niszczyć tego pierwszego, a gloryfikować tych drugich.
PiS chciało nam zbudować w Polsce San Escobar, fikcyjne państwo jak ze snu Pablo Escobara - gdzie polityków można niszczyć przekupstwem i szantażem, a za więzienie może robić prezydencka rezydencja.
Propagandowa TVP była robiona pod jednego widza. Prezes ją oglądał, bo innej w domu nie miał, i tak nasiąkał tym zniekształconym przekazem, a razem z nim miliony wyborców PiS. Odebranie im tej propagandy wywołało podobny efekt jak odebranie narkotyków narkomanowi.
Nie wszyscy w Polsce są katolikami, kościoły i sale lekcyjne do katechezy pustoszeją. A świecka Polska wciąż jest niewidzialnym państwem, zapisanym w prawie i włożonym między bajki.
Propagandowe media publiczne były rakiem na zdrowej tkance polskiej demokracji. Dlatego trzeba było się ich pozbyć szybkim cięciem skalpela, a nie stosować długotrwałą "chemioterapię". A kiedy już pacjent przejdzie tę trudną operację, powinien zostać poddany rehabilitacji.
Kupuję popcorn i zaczynam oglądać ostatnie podrygi propagandy. Przez ostatnie lata jej nie oglądałem, ale finał tego serialu szykuje się bardzo ciekawy.
Bardzo silne "lobby" zabiega żebyśmy nadal sprowadzali węgiel z Rosji, mieli najbardziej zanieczyszczone powietrze w Europie, najdroższy prąd i nigdy nie dostali pieniędzy z KPO. Ciekawe, co to za "lobby".
Po raz pierwszy w polskim rządzie jest więcej kobiet niż mężczyzn, tyle że to nie jest zwycięstwo feminizmu, ale wręcz przeciwnie - antykobieca farsa. Kobiety w tym rządzie mają tylko posprzątać po kolegach i grzecznie przekazać resorty ekipie Tuska.
Kiedy 36 lat temu dokonywano pierwszego w Polsce zabiegu in vitro, Polki miały też prawo do legalnej i bezpiecznej aborcji na życzenie. I należy przywrócić im również te prawa.
Powoli można już dostrzec rozwijający się proces politycznego przemalowania. Czekam na kolejne tygodnie, bo nie mogę się doczekać następnych przebieranek farbowanych lisów albo szelestu opadających masek.
Dziecinada do kwadratu ciągle trwa w pisowskich mediach rządowych, gdzie propagandziści partii wciąż łudzą - siebie samych i opinię publiczną, że PiS może stworzyć rząd z PSL. Teraz Morawiecki przez dwa tygodnie będzie się z nami bawił w chowanego i berka, udając, że tworzy jakiś rząd.
To prawda, w policji źle się dzieje, ale myli się ten, kto uważa, że Donald Tusk czarodziejską różdżką zmieni sytuację na lepsze. To tak nie działa.
Nie pomogły czeki, wozy strażackie ani tablica upamiętniająca wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w urzędzie. Wojewoda Dariusz Drelich (PiS) przegrał ponownie wybory do Senatu, w których zwycięstwo powinno być dla niego formalnością. Odejdzie też z urzędu, a już celebrował osiem lat urzędowania, które przypada 8 grudnia.
Ludzie zawsze emigrowali, ale zazwyczaj z krajów autorytarnych do demokracji, a nie odwrotnie. A demokracja dla wielu Polek i Polaków jest tak samo ważna jak niepodległość.
Należy redakcji "Do Rzeczy" podziękować za tę okładkę, bo rzeczywiście bez owijania w bawełnę przeszli do rzeczy i odkryli plan obozu władzy. I to jest prawdziwa stawka tych wyborów.
Ministrowie szczują na znakomitą artystkę Agnieszkę Holland, policja zamyka posłankę w radiowozie, a propagandysta rozbija konferencję lidera opozycji. Co będzie dalej?
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.